sobota, 20 kwietnia, 2024

Wrzesień 1939 we wspomnieniach Józefa Saługi – cz.II

Strona głównaHistoriaWrzesień 1939 we wspomnieniach Józefa Saługi - cz.II

Wrzesień 1939 we wspomnieniach Józefa Saługi – cz.II

- Advertisement -

Wrześniowa ucieczka przed Niemcami, pozwoliła czternastoletniemu gimnazjaliście, Józefowi Sałudze, obserwować najazd Niemców na Polskę. Widział rannych żołnierzy polskich i niemieckich. Naszą kawalerie i Niemców na błyszczących motocyklach. Ze zdziwieniem i rozpaczą topniały w nim zachwyty nad państwem, w którym żołnierz miał guzika najeźdźcy nie oddać.

Wspomnienia Józefa Saługi nie tylko ocaliły fakty z jego życia, historyczne chwile, są także wnikliwą analizą myślenia dorastającego młodzieńca. Zderzenie idealistycznej Polski z klęską września, to dla niego pierwsze bolesne doświadczenie Ojczyzny. Propaganda i rzeczywistość.

Z czasem analizował politykę II Rzeczpospolitej i politykę Niemiec. Przejmowanie władzy przez Hitlera. Napisał: „zastanawiające jest i niewyjaśnione dla wielu ludzi myślących, obserwujących tamte zdarzenia, jak ten człowiek mógł tak szybko zdominować swoich rodaków, jaką siłę zawsze i wszędzie mają obiecanki, DAJCIE MI WŁADZĘ A JA WAS URZĄDZĘ… Co poraziło wolę działania ludzi – reszty świata – którzy już na sam dźwięk słowa Hitler, bezradnie opuszczali ręce?”

Rodzina Saługów w kolejny wrześniowy dzień coraz bardziej oddala się od Jaworzna. Są w okolicy Mielca, tam polski żołnierz nakazuje staruszce – pomstującej i wygrażającej wrogiemu samolotowi – schronienie się w lesie. Jest z nią chłopiec. Ona w szale rozpaczy nie reaguje na słowa żołnierza.

Józef Saługa zmarł 26 stycznia 2000, przygotowane do druku, jego wspomnienia wciąż czekają na wydanie. Barbara Sikora

Józef Saługa czyta swoje wspomnienia, słuchają jego przyjaciele – lipiec 1999

Zdesperowany żołnierz zarepetował karabin, i zaczął strzelać do nadlatującego samolotu, choć chyba sam nie wierzył w powodzenie takiego ataku. Widocznie zauważył to lecący na małej wysokości lotnik i chcąc dać nauczkę intruzowi, zawrócił ponownie. Tym razem ten nierówny pojedynek musiał się skończyć według planu. Chłopiec osłaniający staruszkę, nagle ukląkł, chwilę się wahał i w końcu upadł na twarz, a ona jeszcze nic nadal nie rozumiejąc, pochyliła się tylko nad nim – nie cała, bo jakby zapomniała zabrać z sobą tę wzniesioną ku górze pięść. Chwilowa cisza, narastająca niepewność, bo może… ale samolot już nie wrócił. Przygodni ludzie stwierdzili, że on już nie żyje i zaciągnęli go pod krzewy na uboczu, przysłaniając gałęziami. Wszystko wróciło do stanu sprzed…, tylko było nas tu o jednego mniej, ale to już nie miało znaczenia, bo powrócił pośpiech, gwar, kurz i dalej, dalej… To wszystko rozegrało się w tak szybkim tempie, że nawet nie było czasu, aby to jakoś uporządkować, i choć dla innych była to sprawa zamknięta, ja uważałem ją dopiero za początek czegoś większego, bo w tej jednej minucie rozegrał się tu dramat, który wymagał dalszych wyjaśnień co do losów głównych aktorów tego widowiska. Także i tego, który leżał obok martwy, nie na naszej, lecz na drodze do wspomnień, smutnych wspomnień.

Późnym wieczorem, gdzieś w okolicy Mielca, nie mieliśmy już siły iść dalej. Siłą woli ciągnąc za sobą nogi, poruszaliśmy się zygzakiem, i nawet nie zauważyliśmy, że wchodzimy w las. Księżyc wspaniale wszystko oświetlał, choć tak mylące były wydłużone cienie jego blasku. Nagle zobaczyliśmy, że coś się porusza i usłyszeliśmy głosy: „szybko, szybko, dalej, bo tu wkrótce będzie bardzo gorąco” Wtedy zdałem sobie sprawę, że to są żołnierze, polscy żołnierze, których w takim zgrupowaniu widzimy po raz pierwszy od ponad dziesięciu dni, że są tu duże działa, stos skrzyń, chyba z amunicją, wozy konne. Że dymi kuchnia polowa. Jeden z nich podprowadził nas bliżej, podał menażki z gorącą zupą i rozkazał; „siadać, szybko zjeść i uciekać”. I wtedy zrozumiałem gorzką prawdę tej wojny – musiałem przejść około 400 kilometrów, aby zobaczyć żołnierzy polskich przygotowanych do walki, i nie wiem, czy to mój pech, czy raczej gorzka prawda. Skrzętnie wypełniliśmy rozkaz żołnierza, a był to najmilszy rozkaz w moim dotychczasowym życiu. Ciepłej zupy (i to z dodatkiem chleba, prawdziwego świeżego chleba), nie widzieliśmy już chyba od dziesięciu dni. Zadumałem się, jak nazwać to szczęśliwe zdarzenie: uczta to, a może rozpusta? Rozmyślanie przerwał następny rozkaz: uciekajcie dalej! Z pełnym żołądkiem i pełną głowa myśli ruszyliśmy, by kontynuować przerwaną powinność i dopiero kilka kilometrów za Mielcem, gdy słońce już przygrzewało, zboczyliśmy z głównej drogi w dróżkę polną, w prawo, gdzie w odległości około pół kilometra pod lasem, stało kilka chałup.O dziwo, nikt nie szedł w tamtym kierunku. Zostaliśmy przyjęci tak, jak się nie spodziewaliśmy, i podczas gdy mama użalała się gospodarzom nad naszym losem, my posnęliśmy pokotem w izbie, w miejscu, do którego każde z nas doszło. Po kilku godzinach obudziliśmy się, i zaczęliśmy szybko zbierać nasze drobiazgi, aby ruszyć dalej. Aby nie dać się dogonić. Gdy to zobaczyła gospodyni, uśmiechnęła się : „Oni was już dogonili, popatrzcie tam, na szosę!” Spojrzeliśmy na drogę, a tam regularne kolumny nieznanych nam wojsk, samochody ciężarowe i terenowe, motocykle, a nawet czołgi i jakieś inne pojazdy, nie widziane dotychczas przez nas. Moje zdumienie potęgował fakt, ze mimo kilkunastominutowej obserwacji, nie zauważyliśmy koni ani wozów konnych. Jakże to tak? Co to za wojsko bez koni?

Na podwórku znalazła się grupka innych uciekinierów, a wystraszone kobiety życzliwie ostrzegały, abym ukrył swój mundurek szkolny, bo Niemcy szczególnie znęcają się nad młodzieżą gimnazjalną, więc dziewczęta szybko odcięły świecące guziki od mojego mundurka i tarczę z numerem szkoły, tak jakby to miało mnie naprawdę ochronić. Chcieliśmy do domu. Życzliwa gospodyni radziła, abyśmy zostali jeszcze dzień lub dwa, aż przejdzie pierwsza fala i wojsk, i uciekinierów. Zostaliśmy. […]

Powoli porządkuję myśli i zdarzenia. Jesteśmy tu w centralnej Polsce, za Mielcem, około 380 kilometrów od domu. Po co? Już tu pojawiają się wątpliwości. Przecież jeśli nawet nie chcę się pogodzić z myślą o przegranej, to przynajmniej nie mogę jej całkowicie nie dostrzegać, a na odpowiedź, dlaczego i jak, jeszcze mnie nie stać, bo jestem zaprogramowany jak wszyscy, na zwycięstwo. Powracam myślami wstecz. Józef Saługa

- Advertisment -

Sądowa epopeja Sebastian Kusia. Wyrok coraz bliżej. Może zapaść 24. kwietnia

Przed Sądem Rejonowym w Chrzanowie od prawie 5 lat trwa proces Sebastiana Kusia, podejrzanego o przyjmowanie łapówek, kiedy to pracował na stanowisku naczelnika biura...

Piątkowe pikniki cieszyły się sporym zainteresowaniem

Pomimo chłodu, aż dwa pikniki odbyły się w tym samym czasie w Jaworznie. Jeden zorganizowany jako „Dzień ziemi” pod płaszczką, drugi piknik na Osiedlu...

Fabryka hejtu na finale kampanii. Przekroczono granice kultury

Kampania wyborcza w Jaworznie weszła w decydującą fazę. Kandydaci na urząd prezydenta dwoją się i troją, żeby przekonać do siebie niezdecydowanych wyborców. Ich działania...