Żeby zrozumieć sens instalacji i wykorzystywania Google Tag Managera, można sobie wyobrazić człowieka śledzonego przez kilka służb niespecjalnie jawnych. Idzie sobie taki człowiek ulicą, a za nim podąża oficer ABW. Nie tylko on, ponieważ interesuje się nim także policja, wywiad skarbowy, straż graniczna i kontrwywiad wojskowy. Żadna z tych służb nie wie o czynnościach prowadzonych przez pozostałe, więc w ich działania wkrada się chaos. Agenci zauważają oczywiście, że człowiek jest obserwowany przez innych, ale nie wiedzą, przez kogo ani w jakim celu. Nic więc dziwnego, że starają się utrudniać pracę rywalom, przez co cała operacja wszystkich służb bierze w łeb.
Kody i skrypty też depczą sobie po piętach
Podobnie jest z witryną internetową. Instalujemy na niej najrozmaitsze kody śledzenia, pochodzące od Google i nie tylko. Są to kody, których webmaster, a tym bardziej właściciel witryny, wcale nie musi rozumieć. Może się więc zdarzyć, że zaczynają wchodzić ze sobą w konflikty, a przez to działać nieprawidłowo. Powstaje chaos informacyjny lub niektóre dane w ogóle nie spływają tam, gdzie powinny. Aby temu zapobiec, Google Tag Manager wprowadza porządek w świecie śledzących kodów. Więcej na ten temat można przeczytać na stronie https://www.internetum.com/google-tag-manager/.
Nie sposób w tym miejscu uniknąć pewnych rozważań. Mamy już od lat, mówiąc kolokwialnie, swoistego fioła na punkcie naszej prywatności. Wszyscy rozumni i uważni ludzie chronią swoje dane, jak tylko mogą. Unikają ich udostępniania, budzi się w nich ostrożność, a nawet opór, gdy np. jakaś firma prosi o podanie numeru PESEL. Ci sami ludzie jednak skrupulatnie dbają o to, by Google wiedziało o nich i ich firmach jak najwięcej. Podobny jest ich stosunek do Facebooka: tam również umieszczają na swój temat wszystko, co się da i łudzą się, że odpowiednie ustawienia prywatności ochronią ją skutecznie.
Komu to służy
Wyobraźmy sobie zatem przez chwilę, że Google i Facebook to firmy nie amerykańskie, lecz polskie. Postawmy się teraz na miejscu polskiego ministra spraw wewnętrznych – nieważne jakiego ani z jakiej opcji politycznej. Proste pytanie: czy gdyby pod jego nosem działały takie firmy, to nie miałby do nich kilku spraw, nie poprosił o dostęp do gromadzonych danych? Odpowiedź wydaje się oczywista. Nietrudno zatem zgadnąć, jak w takiej sytuacji zachowują się służby amerykańskie. Gdy instalujemy na naszych stronach kody Google i Facebooka, zachowujemy się tak, jak gdybyśmy sami sobie w biurze i mieszkaniu zakładali „pluskwy”. Wydaje nam się, że te kody (pluskwy) będą służyć nam samym i tak do pewnego stopnia jest, ale nie będziemy jedynymi beneficjentami ich działania.
Warto o tym pamiętać.