Operetka obejść się nie może bez postaci książąt, baronów i hrabiów. Taka z niej wielkopańska sztuka. Nie inaczej w operetce „Kraina uśmiechu” węgierskiego kompozytora Franciszka Lehara. Na deskach MDK 18 lutego operetkę wystawiał Teatr Muzyczny Arte Creatura.
Wśród scenicznych postaci hrabianka Luiza, chiński książę, wielbiciel hrabianki Gucio i chińska księżniczka. Operę okrzyknięto szczytowym osiągnięciem wielkiego twórcy. Inscenizację Arte Creatura wystawiono w porozumieniu z tajemniczym Glocken Verlag Limited. Co to takiego?
Lehar jest autorem blisko trzydziestu dzieł, które uczyniły go prawdziwe bogatym. Mawia się, że albo autor popisuje się wielkimi artystycznymi ambicjami, albo nastawia się na wielkie powodzenie. Czy „Kraina uśmiechu” zgrabnie łączy muzyczne ambicje Lehara z zabieganiem autora o zadowolenie publiki?
Operetki Lehara ceni się za szczególną lekkość ich muzyki. Reputacja autora i jego operowe szlagiery zapełniały w Polsce widownię do ostatniego krzesła. Zachwycona publika w dawnej Warszawie na nich wyła, tupała, ryczała, wrzeszczała i pogwizdywała za solistami. Naśmiewano się z pewnej diwy, którą nieznany adorator obdarował szczerozłotym nocnikiem. Współczesny widz na takie ekscentryzmy sobie nie pozwala. Czy się nie wydziera a w prezentach jest mało pomysłowy?
Zarzucano operetce, że bywa nazbyt frywolna a miejscami niemoralna, że na scenie pojawiają się tancerki z odsłoniętymi podwiązkami. Czy „Kraina uśmiechu” od takich zarzutów odbiega. Czy od pierwszej do ostatniej nuty to grzeczne przedstawienie?
Operetkę zaliczono do tzw. luksusowego typu widowiska, którego powodzenie zależy od talentu śpiewaków i ich zdolności aktorskich. Nie można pominąć kostiumów i bajecznie kolorowych „landszaftów”. Póki co operetka ma się dobrze, a zarzuty, że libretta wychodziły spod piór grafomanów publika ma w nosie.
[vc_facebook]